Franz Josef von Habsburg | 06. 03. 2013
Od dłuższego czasu jesteśmy świadkami debat o ustroju Monarchii, który na przestrzeni dziejów zmieniał się od centralizmu do dualizmu, dziś możemy uznać, że wypracowano pewien kompromis, pozwalający sprawnie funkcjonować państwu jako mikronacji przy zachowaniu jego charakteru, unikalnego w naszym świecie. Kryzys, jaki spotkał nasze państwo, wymusił stworzenie Rady Nadzwyczajnej w miejsce wspólnego Zgromadzenia Parlamentarnego – tak, aby sprawnie działać i zachować ciągłość państwa, a zwłaszcza jego parlamentaryzmu. Wielki szacunek należy się Jego Cesarskiej Mości, że nie oparł władzy przede wszystkim na swoich dekretach.
Sytuacja, w jakiej się znaleźliśmy, wymusiła na nas kilka pytań o ustrój naszego państwa. Pierwszym z nich jest sprawa organizacji prac władz wykonawczych na szczeblu centralnym i lokalnym. Ja pozostaję zwolennikiem sytuacji, w której na szczeblu centralnym istnieją jedynie trzy historyczne ministerstwa. Pierwsze, Ministerstwo Spraw Zagranicznych oraz Dworu Cesarskiego i Królewskiego winno zajmować się wszelkiej maści dyplomacją i „obsługą” Dworu JCM. Ministerstwo Wojny winno być polem do aktywności wojskowej, którą także należałoby zreformować, o czym jeszcze wspomnę. Natomiast Ministerstwo Finansów powinno zajmować się wszelkimi pozostałymi sprawami właściwymi dla centrum państwa. Uważam, że Ministerstwo Spraw Wewnętrznych jest nam niepotrzebne i może je z powodzeniem zastąpić resort finansów, zaś Ministerstwo Kultury – tymczasowo powinno istnieć. Tymczasowo, bo jeżeli chcemy uruchomić samorządy, to one powinny tworzyć przede wszystkim kulturę i przydałyby się odpowiednie rządy Austrii i Węgier (mogą być to ministrowie kultury, mogą być, jak w historii, wyznań i oświecenia publicznego).
Problemem jednak na linii centrum – części składowe – samorządy jest absolutny brak jasnych kompetencji. Tutaj kłania się pomysł stworzenia, wzorem realnej Polski, działów administracji rządowej, przyporządkowanych do konkretnych ministerstw, a przede wszystkim do konkretnych samorządów. Tak, by każdy wiedział, z czym dane stanowisko się wiąże – jakie to są obowiązki i uprawnienia. Póki co tego nie ma i są jedynie spory kompetencyjne. Przydałoby się także stworzyć – po ujednoliceniu tych spraw – prostą stronę informacyjną, gdzie w jednym miejscu zebranoby wszelkie kompetencje organów państwa.
Inną koniecznością jest załatwienie sprawy arystokracji, czego nie udało się zrobić od początku Austro-Węgier. Tytuły szlacheckie, tu ukłon w stronę Majestatu, winny być nadawane częściej i hojniej, tak by ludzi zachęcić do aktywnej pracy na rzecz Monarchii. Nic jednak tym nie wskóramy, dopóki nie będzie realnych korzyści wynikających ze szlachectwa. Mogą to być nadania ziemskie, mogą to być nawet nagrody pieniężne – wszystko to, co pozwoli się szlachcicowi czy arystokracie wyróżnić i czuć dumnym z posiadanego tytułu.
Na fali tej dyskusji wypłynęła z kolei sprawa niezbędności Rady Monarchii. Parlament Austro-Węgier jest swego rodzaju novum w mikroświecie. Czerpie jednak z historii – przed 1918 rokiem Rada Państwa i Sejm wybierały delegacje po 60 osób (z czego 20 było z izb wyższych), które obradowały w sprawach wspólnych. Ta tradycja obecna jest także dziś. Niemniej jednak na przestrzeni lat prawdziwą siłę polityczną miało Zgromadzenie Parlamentarne, Rada była zawsze gdzieś z boku – tutaj raczej wyłapywano ewentualne pomyłki ze Zgromadzenia. Dziś Rada to praktycznie JCM i moja skromna osoba, co już budzi negatywne skojarzenia. Warto zatem przemyśleć taką propozycję, by albo przyznać jej uprawnienia Najjaśniejszemu Panu i uczynić ją ciałem doradczym, albo też uznać, że wystarczająca jest „milcząca zgoda” w ciągu trzech dni od uchwalenia ustawy przez Zgromadzenie. Sądzę, że jeżeli arystokracja to przede wszystkim osoby zasłużone, to można od nich wymagać. Niestety, do tej pory Rada Monarchii nie spełniała pokładanych w niej nadziei – dlatego sądzę, że należy wprowadzić przynajmniej zasadę 3 dni na wyrażenie chęci debaty, tak aby nasi arystokraci mogli dowieść, że nadal obchodzą ich sprawy państwa.
Pod koniec chciałbym wspomnieć o członkach Domu Panującego, ściślej – Domu Austro-Węgier. Każdy jego członek otrzymuje tytuł arcyksięcia, co oczywiście zrozumiałe. Niemniej jednak tytuł ten nie jest nadawany za zasługi, a za samą przynależność. W naszej historii zdarzało się, że ktoś chciał „wejść do rodziny” tylko po to, by mieć wsparcie – a przynajmniej myśleć, że je ma. Uważam, jako członek Domu Panującego, że liczebność arcyksiążąt w Radzie Monarchii oraz izbach wyższych powinna być ograniczona do niezbędnego minimum albo w ogóle Dom Panujący nie powinien mieć miejsc w Radzie, z wyjątkiem Jego Cesarskiej Mości lub ewentualnie jednej osoby przez Majestat wyznaczonej do reprezentowania go. Zdaję sobie sprawę, że to przede wszystkim kwestia modyfikacji konstytucji austriackiej i węgierskiej, ale sądzę, że da się to zrobić.
Wierzę, że udało mi się dodać swój głos w debacie o ustroju Monarchii i mam nadzieję, że nadal będzie ona tematem zajmującym, który zakończy się pozytywnymi wnioskami.