Achille Landauer | 18. 03. 2012
W komentarzu „Krytycznie wobec ustawy o wspieraniu przedsiębiorczości”, opublikowanym na stronie Instytutu Ekonomicznego, były premier von Rotberg podjął się trudu, no właśnie, krytyki projektu ustawy o wspieraniu przedsiębiorczości. Pytanie – czy Pan von Rotberg, ekspert w sprawach gospodarczych (wszak sam tak o sobie pisze), poświęcił chwilę, żeby zbadać, czym różnią się od siebie krytyka i krytykanctwo? Zdaje się, że różnica między nimi nieco mu umknęła. Nie podjął się również trudu wytłumaczenia o co tak naprawdę mu chodzi (ani w części ekonomicznej krytyki, ani w politycznej). Tym niemniej – podejmę się trudu przebrnięcia przez jego komentarz i rozłożenia go na czynniki pierwsze, a następnie – odpowiedzenia.
Pierwszym aspektem ustawy, który krytykowany jest przez byłego Prezydenta Ministrów jest fakt, że potrzeba jedynie 180 koron wkładu własnego, aby założyć firmę – jego tłumaczeniem (negatywnego wpływu takiego faktu) jest: „tak niska kwota, jaką należy posiadać na założenie podstawowego przedsiębiorstwa nie może stanowić o potencjale zarządzającym firmy„. Wypowiedź ta budzi moje zdumienie – bo jak kwota, którą trzeba posiadać na założenie przedsiębiorstwa ma się do „potencjału zarządzającego”? Warto też zwrócić uwagę, że nie bardzo wiadomo, skąd p. von Rotberg wziął te 180 koron – nie podał żadnych obliczeń, ani nie wyjaśnił, jak to się ma do istoty reformy.
A istotą zmiany względem obecnego systemu jest to, że każdy nowy mieszkaniec może sam podjąć działalność gospodarczą. Do tej pory, nie było to możliwe – subwencje, nawet w maksymalnej wysokości, nie pokrywały wysokości kapitału początkowego, a to oznaczało – że każdy nowy przedsiębiorca musiał zdawać się na łaskę innych obywateli – od ich potencjalnej pomocy (de facto jałmużny) uzależnione było, czy będzie mógł założyć przedsiębiorstwo. Czy naprawdę zmuszenie potencjalnych przedsiębiorców do żebractwa jest potrzebne, aby zmierzyć „potencjał zarządzający firmy?”
Kolejnym argumentem przedstawionym przez naszego eksperta-komentatora, jest nadmierne wydatkowanie środków publicznych, nadmierne dotacje i nieograniczanie ich wysokości (sic!). Pomijając już oczywisty absurd tego ostatniego stwierdzenia, ustosunkuję się do całej reszty. Nie będzie to problemem, gdyż sam do niedawna myślałem w tych kategoriach… zanim zapoznałem się z ogólną sytuacją finansową Skarbu Państwa i rynku. Pan von Rotberg, jako wielokrotny Minister Finansów powinien wiedzieć to, o czym mnie uświadomiono przy okazji dyskusji o podatku pogłównym – że Skarb wręcz pęka od pieniędzy, które należałoby, aby stymulować gospodarkę, przekazać przynajmniej po części społeczeństwu. Stąd też argument „wydatki są nadmierne” to obecnie pusty populizm.
Z drugiej strony, co z wydatkowaniem nieracjonalnym czy nieefektywnym (słowa te padają z ust Pana von Rotberga co chwilę)? Trudno się odnieść do tego oskarżenia – bo nie pada żaden konkret, co jest czy byłoby tym nieracjonalnym wydatkowaniem. Parafrazując – intencje krytyczne może i dobre, ale faktycznie – wykonanie fatalne.
Dalej krytyka powtarza zgłoszone wcześniej wątpliwości barona Szücsa, ale w dalece gorszym stylu. Już samo stwierdzenie, że Ministrowi pozostawiono „zbyt duże pole działania” sugeruje pewną wewnętrzną sprzeczność. Przyjmijmy jednak, że faktycznie chodziło o „zbyt dużą swobodę podejmowania decyzji”. Szkoda, że p. von Rotberg nie zdecydował się odnieść do mojej odpowiedzi na zarzuty barona Szücsa, pomimo, że miał taką możliwość. Wymagało by to jednak zapewne użycia argumentów w miejsce pustych oskarżeń, a były Prezydent Ministrów ma pewnie lepsze rzeczy do roboty.
Pochylmy się nad jednym przykładem – mój projekt pozostawia Ministrowi Finansów ocenę, które regiony są słabiej rozwinięte, co, jak triumfalnie punktuje von Rotberg „może prowadzić do nadużyć”. Cóż, ocenie czytelnika pozostawiam, czy takie rozwiązanie jest gorsze od skrupulatnego wymienienia w ustawie 21 miejscowości, w których umieszczenie siedziby uprawnia do pozycji uprzywilejowania. Zwrócę uwagę, że lista ta idzie wg. uznania byłego Prezydenta Ministrów , czyli „kiepsko jest na wschodzie, południu i w Vorarlbergu”, a nie wg. rzeczywistej kondycji gospodarczej kraju, która bynajmniej nie musi być tradycyjna i historyczna. No i pytanie – skoro Bregenz i Feldkirch, to czemu nie Bludenz czy Dornbirn? Dlaczego ustawa ma ograniczać możliwość prowadzenia działalności w mniejszych, a równie biednych miejscowościach?
Zmierzając do końca tego artykułu, chciałbym powiedzieć, że z przyjemnością podejmuję dyskusję, jeżeli jest ona rzeczowa. Póki co z jednej strony dyskusji nie podjął baron Szücs (zasłaniając się procedurami), z drugiej – p. von Rotberg, zadowalając się pustymi oskarżeniami, których nie podparł konkretami, ukrywając ich brak za stworzoną przez siebie iluzją: „jestem ekspertem i wiem co mówię”. Tym niemniej – pozostaję otwarty na rzeczową dyskusję i jeżeli któryś z Panów, lub ktokolwiek inny, będzie chciał do takiej przystąpić – nie widzę problemu.