Franciszek Józef II | 23. 02. 2008
Zacznę, klasycznie, od słów wyjaśnienia. Otóż jako Monarcha staję się powoli władcą panującym, a nie rządzącym, czyli mówiąc wprost – figurantem. To daje mi czas na publikowanie wolnych i niczym nieskrępowanych przemyśleń w „Monarchie Zeitung”. Nie będę zakładał nowego czasopisma, bo i nie ma po co. Tym samym zaznaczam też, że moje zdanie nie jest oficjalnym stanowiskiem Monarchii Austro-Węgier i nie konsultuję go z żadną osobą fizyczną ani prawną. Dziś przemyślenia odnośnie nowych krajów i porównanie, jak to drzewiej bywało, a jak jest dziś.
Zatem zacznijmy ów wywód od „poczęcia” państwa. Ileż to było zabawy z szukaniem serwera! Samo to czyniło większy szacunek do przyszłego dzieła. A dziś – mamy takie serwisy jak yoyo.pl, które zabierają całą satysfakcję z procesu tworzenia. Owszem, wiele ułatwiają, ale państwo, a zwłaszcza monarchia, winno powstawać dosłownie wśród „pod-nosowych” przekleństw i w trudzie. Wtedy już przyszły władca zaczyna nabierać respektu do tego, co tworzy. I cieszy się z tego, że udało się wreszcie zainstalować system portalowy, dajmy na to PHP-Fusion, nie wydziwia na efekty pracy, przynajmniej do czasu. A na yoyo.pl jeszcze często narzekają, że trwa to „tak długo”! Może i jestem „starej daty”, ale w głowie mi się nie mieszczą te wszystkie narzekania.
Gdy jest już strona, zaczyna się walka o uznanie międzynarodowe. Walka? Toż to dziś ledwie kiwnięcie palcem! Kiedy Austro-Węgry powstawały, najpierw zależało nam na uznaniu mniejszych państw. Uważałem, że póki co należy osiągnąć ten pułap, by odbić się wyżej. Nikogo też o uznanie nie prosiliśmy, a walczyliśmy o uznanie międzynarodowe jedynie z Solardią. Dziś władcy jako państwa (często kilkuosobowe) piszą do innych państw z propozycjami traktatów niemal od razu. Ponadto wszystko odbywa się często z jawnym pogwałceniem protokołu dyplomatycznego, dobrych obyczajów a często i brak tutaj zwykłego dobrego smaku. Nie ma żadnego „wprowadzenia” w tajniki mikronacji. W efekcie ludzie są niedoedukowani, mylą królów z cesarzami, książąt z premierami, ministrów z wojskowymi. Brak tutaj pewnej mozolnej, ale i satysfakcjonującej drogi po kolejnych szczeblach.
W tym momencie zaczyna się trzeci aspekt – władcy często są niecierpliwi. Oczywiście, z pewnym umiarem to by nie zaszkodziło. Ale to przechodzi już pewne granice dobrego obyczaju. Najchętniej by taki napisał do starszego stażem „Pomóż mi”. Nie przeczę, ja sam potrzebowałem pomocy. Ale zaczynając mojego niefortunnego pytania „a co to jest ten php?” zdobywałem wiedzę o PHP-Fusion, chciałem go poznać. Innych pytałem się tylko w razie najwyższej konieczności, bo uważałem to po prostu za wstyd. A dziś niektórzy władcy chcieliby, żeby „starsi koledzy po fachu” pomagali we wszystkim, jakby nie mieli nic lepszego do roboty. I jeszcze narzekają, że oni chcą być tak jak te starsze państwa. Tylko niewiele w tej dziedzinie robią. Porównując to do gier komputerowych – staje się to zwyczajne cheatowanie! A już powalające są składane czasami propozycje „wymiany ziem”. Po pierwsze dlatego, że może dla młodego władcy nie jest problemem modyfikacja mapy. Ale starsze państwo nie będzie specjalnie modyfikowało wszystkich swoich map. Po drugie – tak zwane „wojny na piksele” są rzeczą głupią i charakterystyczną dla tak zwanych nanonacji, ale o tym później. Krajom się wydaje, że jak będą miały rozległe tereny, to będą ważne. A to bzdura. Bo liczy się populacja. I tu zaczynają się schody. Otóż chyba tylko rezerwa dobrego smaku pozwala niektórym młodym władcom na nieskładanie propozycji w stylu „Pomóżcie nam, oddajcie nam trochę obywateli”. Następną taką niedorzeczną propozycją jest wymiana bannerów. Z całym szacunkiem, ale jaki interes ma w tym państwo, które odwiedza dziennie na przykład 1,000 osób, przy czym drugie odwiedza 10 osób? No właśnie, żadnego.
Następny aspekt – wojny na piksele. Pisałem niedawno, że przypomina mi to spory chłopów małorolnych o ziemię. Przecież taka ziemia i tak nie jest zaludniona. I na co to komu? Jedyne, co niesie to ze sobą, że władcy mogą się pochwalić coraz to większymi mapami swych państw. Tyle, że nikogo to raczej nie będzie obchodzić, dopóki te mapy będą miały zaludnienie jednej milionowej człowieka na kilometr kwadratowy. Powtarzam jeszcze raz: wyznacznikiem potęgi państwa nie jest jego rozległość terytorialna.
Jest jeszcze kwestia zbyt dużego dostępu do międzynarodowej, publicznej dyskusji. Owszem, nasze narody nigdy z ochotą w takowej nie uczestniczyły, niemniej jednak byłaby taka możliwość. Natomiast młodzi władcy czują się, jak widać, połechtani tym, że będą mieć podpis i avatar z herbem (zrobionym często w Paincie) na pół forum i że będą mieli szansę uczestniczyć w tym rzekomym „high-lif’ie”. Problem w tym, że śmietanka towarzyska z mikronacji (a przynajmniej mniej wytrwała część tejże) nie zbiera się już na tych forach pełnych stuprocentowych, jednoosobowych populacji coraz częściej powstających, egzotycznych państewek.
I rzecz następna – egzotyka i różnorodność. Wiele państw, które ostatnio powstają, właściwie niczym się od siebie nie różni. Jest Parlament, Rząd, Głowa Państwa. I nie chodzi tutaj o same nazwy, tylko o to, że te ustroje są wiecznie do siebie podobne. A nawet niech będą podobne, tylko ich wykonanie niech będzie różne. Poza tym – niewiele jest państw ukierunkowanych na konkretny rodzaj zabawy. W Austro-Węgrzech staramy się odtwarzać XIX-wieczny klimat, w Scholandii rozwija się wiele placówek kulturalnych, w Surmenii dominuje kultura południa Europy, w Wandystanie znaleźć można ciekawe wykorzystanie socjalizmu i komunizmu (przy czym nie tworzy się następnego, nudnego i sztampowego „Związku Socjalistycznych Republik Czegoś-Tam”, a swoją własną organizację), Gnomia również ma swoją specyfikę. A obecne, nowopowstające kraje? Właściwie nie słyszałem, żeby była tu jakaś wielka różnorodność.
Kończąc te wywody gratuluję tym, którzy dobrnęli do końca czytając je. Cóż, widać mają więcej cierpliwości niż ci niektórzy „młodsi stażem władcy”. Sam czytając tekst jeszcze raz doszedłem do wniosku, że starzeję się i dziadzieję. Niebawem zacznę cierpieć na uwiąd starczy. Cóż, trudno… Póki co będę raczył się czasem odzywać na rozmaite tematy. Reasumując, muszę stwierdzić, że my, to jest na przykład JKM Pavel Zepp I, JKM Patryk I czy – mam nadzieję – ja – mieliśmy i mamy większy szacunek do pracy. Innych i swojej.
(-) FJ II, I. R.